Następnego dnia, Genneł wstał wcześniej niż zwykle. Przygotował się do pracy, ustawił zegarek i wciągnął się w lekturę. Czytał tak szybko, jak tylko mógł, ponieważ jako pingwin, musiał sprzątać swoją wyspę oraz zapalać światło w głowie. Wschodził wieczór, zachodziło Słońce. Genneł zapalił głowę i wrócił do czytania „Rybiunia".
Na zewnątrz rozpętała się straszna burza. Okna uderzały o śliskie cegły, a kropelki deszczu spływały po ścianach. Rześki pingwin zamknął okna i podrzucił do żarzącego się paleniska, aby ogień nie zgasł i nie zrobiło się zimno. Położył się, ale nie mógł zasnąć, przez kilka minut miał oczy otwarte, a następnie ucichł niczym oko cyklonu.
Genneł nie mógł być takim pingwinem strasznym prawda? Przecież możliwością pwnej starej jędzy, która wstała aby tylko przełożyć mu patelnią przez łeb, było skoczenie w z mostu. Tak. Skoczyła z mostu. Prosto do morza, płynąc z prędkością pędzącej motorówki na tafli Amazonki, aż zniknęła pośród dzikich fal. Płynąc niczym chomik tonący do Rowu Mariańskiego. Tak Rowu Mariańskiego - podwodnej Wyspy Oceanu Atlantyckiego. Położonej blisko prądu ciepłego Wilhelma.
Genneł zobaczył piękną, cudowną, jędrną, białą, długowłosą, śliczną, słodką foczkę. Miała wielkie żagle... Silne, jędrne żagle. Tak. Była to łódź. (A wy co myśleliście ameby?) która pływała po morzu, ratując żeglarzy, którzy pod wpływem nieszczęścia rozbili się o żółwie morskie. Nawet nie wiem jakie to był żółwie, skoro Titanic zatonął po nich.
Geniuszek z tego geneła, prawda? Takiego farta mieć, to jakby skoczyc z 276 kratek czyli metruw i spaśc do 1 kratki woody czy jednego metra sześciennego.... XDDDDDD Hmm
Nie skomentuję tego, że ta łódź była pod wodą. Ofc w tym rowie mariańskim, bo jakżeby to inaczej, to znaczy gdzieś indziej.
GG(genneł, bo tak będzie prościej mi się posługiwać klawiaturą) wyszedł i... umarł. Został zabity przez ciśnienie panujące na dnie, a nawet jeszcze niżej Oceanu Spokojnego. Została z niego taka mała złota rybka, która potrafiła jedynie spełniać życzenia. Nie miał ograniczeń, dlatego przywrócił sobie życie i żył normalnym życiem. Zapamiętał, że nie warto przewietrzać łodzi podwodnej, mimo iż jest w niej gorąco. Bum - statek się zatrzymał, a butelka pełna wody przewróciła się niczym drzewo kapokowe w Amazonii.
Obudzili się wszyscy na łodzi, czyli GG, jego przyjaciel niso oraz królowa zła i zniszczenia bella. Nikt nie spróbował nawet stanąć im na drodze, ponieważ mieli razem wspaniałe zdolności. Jak już wspomniałem, GG potrafił zmienić się w złotą rybkę i spełniać życzenia. Bella była takim ptokiem. Zioneła gorącym lodem oraz paliła trupim jadem. Niso zaś miał moc tworzenia. Ale potrafił tworzyć tylko i wyłącznie z światła, to znaczy, że potrzebował światła, aby cokolwiek stworzyć. Te przedmioty były świetlne, aczkolwiek zimne niczym gorący lód Belli.
Zapomniałem wspomnieć, że mieli takiego fajnego Kameleona, który potrafił.... ZMIENIAĆ KOLORY. OKURCZE. Tego się nikt nie spodziewał.
Wpłynęli wszyscy do kopuły, która znajdowała się pod wodą. Gdy do niej wpłynęli, to woda wysączyła się z otoczenia, a statek przewrócił się, bo nie miał podporu. Genneł nie spodziewał się takiego zwrotu akcji, niestety trzymał nóż, bo kroił pomidory. Wbił, przewracając się, nóż w Bellę. Bella nie umarła. Zamiast krwi wyleciały jej... kostki lodu. Załatała swoje serce kawą KOPILUWAQ i poszla do wyjścia, uderzając geneła pomidorem w twarz.
Wchodząc zobaczyli wielką rybę - Rekina, który patrzył wielkimi czarnymi oczami na nich jakby chciał zjeść pomidora na twarzy geneła. Wszystko jest mozliwe, ale latające ryby? Też mi coś xD
Tamtejśli ludzie, czyli MARIAŃSZCZANIE - mieszkańcy Rowu Mariańskiego - przyjęli ich z wielką chęcią. Otóż nie, nie na pożarcie, ale na wielką kolację. Weszli do swoich domków, które kupili przez internet, i rozpakowali się. Bella wyciągnęła noże, genneł pomidory a niso walizkę, która ważyła 60kg. Później dowiecie się, co w niej było.
Dawno, dawno temu, w pewnej glebie zwanej Gleba, żyła sobie rodzinka, ziemniaka pospolitego. Była sobie Bulka i jej mąż Bulek. Mieli wspólne korzenie, liście i nawet sąsiadów, te glisty białe. Oni bardzo chcieli mieć dziecko, aż w końcu! Z ich korzeni wyrosła mała bulka, której imię brzmiało... Ziemniak. Ziemniak dorastał w glebie, miał dużo przyjaciół, te glisty, inne bulki, też później dostał siostrę. Pewnego dnia, gdy jacyś ludzie polowali na ziemniaki, zdołali złapać Ziemniaka. Zazwyczaj się trudno je łapię, ale oni byli jacyś... Pomyleni. Zaczęli torturować Ziemniaka, najpierw obrali go ze skóry, później topili w wodzie, następnie gotowali, ale tego nigdy nie zapomni... Zgnietli go! Zrobili z niego Pure! Ziemniak przysiąg zemstę... Ludzie go zjedli. Rodzina która go zjadła, dostała sraczki, a później umarła. Z ich prochów zrobili nawóz dla potomków ziemniaka. Ziemniaki uczciwają ten dzień, jako poświecenie się.
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA - Obudził się geneł z tak wrzaśkliwym krzykiem, że nawet krogulce na wodzie uciekły niczym ptaki pod wodą. Strzelił okiem do syreny i powiedział
Co tak patrzysz mała... czyżby brakowało ci łusek na ogonie??????? - Głos miał tak przebijający, że syrenka umarła z podniecenia.
Geneł się obudził tak mocno. Że nie był senny po obudzeni, tylko ten tego. Nie chciał mieć niczego tego, co miałby mieć w dniu swojej chwały i radości miłego słońca, patrzacego z góry niczym ważki modre i małe takie rybki. Wstając uderzył się o lampkę. Możliwe, że uderzając o lampkę, która oczywiście była wykonana z kwarcu, bo jakżeby to inaczej, ułamał sobie część kości jarzmowo-skroniowej. Odskoczył po uderzeniu i wyfrunął przez drzwi jak wróbelek z gniazka. Skończył swoje zmartwienia i powstał. Smiał się i nie chciał odpuścić lampce. Strzelił z łuku, lampka umarła. Dlaczego? Nie wiem. Ale zapewne był zdenerwowany. Nie da się opisać tego, co czuł myśląc o ziemniaku lub kartoflu. Jęki patrzące na jego młodość oraz dziewicza przyroda spoglądająca na niego głuchym wzrokiem przynęty - nienawidził Mickiewicza. Ryby miały własnego Mickiewicza, którego uratowali przed starością. Jest młody niczym węgorz mariański. Lecz jego nieskaleczona dusza ułamkiem kwarcowej lampy -tak, miał pokój tam gdzie geneł ma teraz - nadal tworzy ładne i przepiękne wiersze i inne takie improwizacje.
Pewnie sie zastanawiacie.... LITWO OJCZYZNO MOJA... TY JESTES JAK ZDROWIE ILE CZEBA CIE CENIĆ TEN TYLKO SIE DOWIE KTO CIE STRACIŁ DZIS PIENKOC TW W CAŁEJ OZBIE WIDZIE I OPISUJE BO TEKSNIE PO TOBIE, PANNO SWIECA T OJASNEJ BRONISZ CZESTOCOY I W OSTREJ SWIECIZSZ BRAMIE TY CO LUD ZAMKOWY NOWOGRUDZKI OCHRANISZ Z JEGO WIELKIM CUDEM JAK MNIE DZIECKO OD ZDROWIA WYCIAGNELAS LUDEM I TAK TALE DALEJ.
Następna część będzie 1 września.
Zakończę to słowami piosenki, w której zmieniłem słowa. Ofc nie wszystkie xD
Ostrzegam, że zawiera niefajne słowa, ale cóż. Lepiej brzmi ;-; Wyrazy w nawiasach są tylko dodatkiem, dlatego nie śpiewajcie tego, co jest w nawiasach, bo zepsujecie szyk.
Na oczach gór biała maź nocą lśni
i nietknięty kijem trwa.
Królestwo samotnej du*y
a królową jestem ja.
Podstępny wiatr na strunach w gardle w sercu dźga.
Choć opieram się to się na nic zda.
Niech nie zje nikt,
nie zjadaj nic,
żadnych g*wien,
od teraz tak masz ryć.
Bez lwów,
bez snów,
łobuzom nie dać się,
lecz ONA już wie.
Mam ten koc!
Mam ten koc!
Rozpalę go, bo mnie mdli!
Mam ten koc!
Mam ten koc!
Wyjdę i rozwalę drzwi!
Wszystkim w brew,(brew - część ciała ofc)
na ten gest mnie stać!
Co tam du*y gniew?
Od lat coś w jelitkach moich mnie pcha.
Z oddali to co wielkie,
swój ogrom traci w mig (XDD)
Dawny strach co ściskał gardło,
W jelitkach nagle jest..
Zobaczę dziś czy sił mam dość,
by wejść na szczyt(kibla), odmienić los
i wyjść zza drzwi(ZRZUCIĆ BALAST), jak wolny ptak.(XDDD)
O tak! (SRUUU)
Mam ten koc!
Mam ten koc!
Mój jest wiatr,
okiełznam go.(ale cichacz)
Mam ten koc!
Mam ten koc!
I zamiast łez jest śmiech! (XDDDDDDDDDDD)
Wreszcie ja,
zostawię ślad.(DOKŁADNIE)
Co tam du*y gniew?
Moc mojej du*y g**em spada dziś na świat.
A du*ę moją w mroźnych deskach(klozetowych) ku górze niesie wiatr.
I myśl powietrze tnie jak kryształowy miecz.
Nie zrobię kroku w tył,
nie spojrzę nigdy wstecz!!!.
Mam ten koc!
Mam ten koc!
Znowu zorzą zbudzę się. (XDDDDDD BRĄZOWĄ)
Mam ten koc!
Mam ten koc!
Już nie ma tamtej mnie.
Oto ja!
Stanę w G*wnie dnia.
Co tam d**y gniew?
Od lat coś w jelitkach moich mnie pcha.